28 grudnia 2011

znieczulica, czyli o personelu pewnego szpitala

przed świętami znalazła się w szpitalu bliska mi osoba - wyniszczająca organizm choroba, jednoznaczne rokowania...stan chorej wymagał pilnej hospitalizacji. Po dwóch ! godzinach od wezwania przyjechało pogotowie, najpierw transport do szpitala dyżurującego, potem do placówki o dobrej renomie. Ponieważ do tej pory (przez ponad rok)  mieliśmy jak najlepsze doświadczenia ze służbą zdrowia - uprzejmość, kompetencja, życzliwość dla pacjenta - szokiem było to, czego doświadczyliśmy ze strony personelu szpitala w naszym dużym mieście... Już na izbie przyjęć z zachowania nieuprzejmej pielęgniarki i opryskliwego lekarza, który pacjentkę, świadomą i przytomną, potraktował jak ostatniego przygłupa, powinniśmy wywnioskować, co będzie dalej...a dalej było tylko gorzej. Gdy przychodziliśmy w odwiedziny, za każdym razem taki sam obrazek - roześmiane i plotkujące w dyżurce panie pielęgniarki (docierały do sali strzępy rozmów i chichów), wyniosłe jak udzielne królowe panie salowe, a wśród tego wszystkiego pacjenci - nieumyci, zalani własnym moczem, głodni i spragnieni. Poiliśmy i karmiliśmy nie tylko naszą bliską osobę, ale i pozostałe panie na sali, obłożnie chore, bo nikt z personelu tego nie robił (pani salowa stawiała talerz na szafce i odchodziła w siną dal, a jedzenie stało, bo nie sposób było wyciągnąć rękę, nie mówiąc już o pozycji siedzącej; za pół godziny udzielna księżna zabierała pełny talerz z komentarzem "nic pani nie je, to ja nie będę przynosić"). Błaganie o herbatę czy wodę do picia, prośba o zamknięcie okna, bo zimno (paniom pielęgniarkom przeszkadzał zapach, więc wietrzyły), pytania "ale tu mi pomogą, prawda?"; gdy szliśmy zapytać czy poprosić o cokolwiek, mieliśmy wrażenie, że jesteśmy intruzami; przerwana miła rozmowa o wzorze na bluzeczce czy zakupach przedświątecznych... Zero intymności, potworne upokorzenie, grubiaństwo, znieczulica...krzyki na pacjentów - nasza bliska osoba była trudnym  i roszczeniowym pacjentem, bo rozlała wodę na łóżko i prosiła o zmianę prześcieradła. Leżała tak na mokrym aż do naszego przyjścia...Targanie, poszturchiwanie, podniesiony głos, brak życzliwości - na porządku dziennym. A potem pan profesor, szef kliniki, orzekł, że można do domu; panie pielęgniarki na głos liczyły, kto zostanie na oddziale: sześć, wszystko nieprzytomne; to będzie łatwy dyżur...
Uciekaliśmy stamtąd w popłochu, przerażeni i świadomi faktu, że następnego dnia te panie będą składać życzenia zdrowia swoim rodzinom, o ironio losu.
A teraz siedzę i zastanawiam się, czy napisać list do pana profesora, hab. dr nauk medycznych czy jak tam plus inne tytuły na tabliczce
Pozdrawiam ciepło

24 grudnia 2011

Dobrych Świąt...

życzę Wam dobrych świąt, po prostu
życzę zdrowia, bo najważniejsze
życzę miłości, bo samotność nie jest dla człowieka
życzę radości z wszystkiego, co robicie w życiu
życzę spełnienia marzeń, ale nie wszystkich, bo o czymś trzeba marzyć
takie życzenia wysyłam do Was i w kosmos...

Wesołych Świąt :)

5 grudnia 2011

flejtuch górą!!!

przykro mi, że w okresie przedświątecznym pojawia się taki post, ale muszę się użalić i wyrzucić to z siebie, bo chyba pęknę ze złości...Ale po kolei.: mamy wątpliwą przyjemność wynajmować ludziom mieszkanie syna (jest dopiero na trzecim roku i sporo czasu minie, zanim w nim zamieszka; niewielka jak na moje miasto kwota wynajmu, ale starcza na studenckie wydatki i jeszcze na drobne oszczędności, np na wakacje). Ponieważ o tym, jacy ludzie wynajmują mieszkania i jak traktują nie swoją, a wynajmowaną własność, mogłbym książkę napisać, myślałam, że już nic mnie nie zdziwi. Okazuje się jednak, że byłam w błędzie: ostatnio opuścili wzmiankowane mieszkanie lokatorzy, którzy mieszkali w nim od roku, dzieci znajomych, przyjaciół właściwie; pomijam fakt, że umowę mieli podpisaną na trzy lata, a wyprowadzili się po roku...no ale nie z dnia na dzień, lojalnie uprzedzili...Klucze przywieźli do domu...mówiąc, że trochę posprzątali...Co znaczy trochę, przekonałam się po wejściu do mieszkania: brud, smród i ubóstwo. Porzucona pośrodku przedpokoju szczotka, mająca świadczyć o dobrych intencjach, koty z baranami ganiające swobodnie po podłodze, kuchnia do odkuwania, lodówka, z której wyczytać można jadłospis rodziny z co najmniej miesiąca, sedes...co tu dużo mówić...dwa ostatnie dni spędziliśmy z mężęm na kolanach, ze ścierą, ze szczotą, z proszkami do szorowania, z gumowymi rękawicami po łokcie, powstrzymując się od puszczenia jakże pospolitego pawia. Wykręcone żarówki, zabrane żyrandole - światła brak. Zastanawiam się, czy to taki duch w narodzie - nie moje, więc nie wstyd zostawić taki syf. Flejtuch górą!
Zamiast sprzątać swój własny dom na święta, planować dekoracje i cieszyć się Adwentem, spędziliśmy dwa upojne dni na usuwaniu cudzych brudów. Mam nauczkę: następnym razem oprócz kaucji zażądam bezzwrotnej kwoty na sprzątanie, płatnej z góry. Dwoje dorosłych ludzi miało co robić przez bite dwa dni, więc sprawna firma sprzątająca powinna się z tym uporać szybciej...Na szczęście mój M podszedł do sprawy filozoficznie...skoro jest brudno, to trzeba posprzątać, bo nie można przecież mieszkania w takim stanie pokazać nikomu...
Uff, wyżaliłam się... Pozdrawiam ciepło