30 sierpnia 2011

O sprzątaniu po malowaniu...

uwielbiam sprzątać po malowaniu :) to prawda - najwspanialszy moment to ten, w którym upaprane jak nieboskie stworzenie pomieszczenie odsłania swoje odmienione oblicze. Oczywiście, wybieranie kolorów, farby, planowanie dodatków ma swój niepowtarzalny urok, ale dla mnie najważniejsze jest czyszczenie, skrobanie kafli, podłogi, wygładzanie i dopieszczanie ściereczką. Wtedy dopiero widać, jak z zapyziałego pokoju robi się królewski apartament. Najpiękniejszy moment to ten, w którym wszystko jest na wysoki błysk, pachnie świeżością i środkami czyszczącymi, a jeszcze przed wniesieniem pierwszego mebla, ustawieniem pierwszej ozdoby. Po co to piszę? Pomalowaliśmy łazienkę, uprzednio położywszy gładź - robiliśmy to wszystko we własnym zakresie, bo to, co czasem proponują "fachowcy", woła o pomstę do nieba, o kosztach nie wspominając. Poza tym mój M. i ja lubimy takie zabawy - zrobione własnoręcznie, chociaż niedoskonałe, ma swoją niewymierną wartość. Dzisiaj nadszedł mój moment - czyli sprzątanie po malowaniu, 100% szczęśliwości. Zastanawiam się, czy to nie zboczenie...
 Pozdrawiam ciepło
Zapomniałam napisać, że przy desce do prasowania mogę stać godzinami - uwielbiam prasować :)

22 sierpnia 2011

Judyta z głową Holofernesa Gustawa Klimta











Moja pierwsza większa praca...Uwielbiam wyszywać, chociaż dopiero zaczynam. Ten wzór zaczerpnęłam z "Haftów polskich", bo lubię malarstwo Klimta. Judyta jest zmysłowa, świadoma własnej kobiecości i mocy. Półprzymknięte oczy, tajemniczy, triumfujący uśmiech, rozchylona szata...Wyhaftowanie tego niewielkiego obrazka zajęło mi trochę czasu, bo obowiązki domowe i zawodowe czekać nie chcą. Wyszywałam muliną DMC, którą bardzo lubię. Teraz mam w tzw. trakcie obraz Alfonsa Muchy, czyli znów klimaty modernistyczne. Niebawem doniosę, jak postępy, na razie marnie. Czy ktoś ma sprawdzony sposób na oprawę prac z haftem krzyżykowym? Będę zobowiązana bardzo, pozdrawiam ciepło.

19 sierpnia 2011

o kotku bezogonku

Mój kot bezogonek
W pełnej krasie (tzn. niechcący ucięłam mu kawałek głowy)
kot nie kupuje whiskas - za to przynosi nam na taras myszy i nornice, domagając się aplauzu dla swoich myśliwskich wyczynów.
Historia kota bez ogona: dwa lata temu podczas strasznych upałów znalazłam na górnym tarasie zdychające zwierzę, kota, który nie miał już siły wstać. Przyniosłam mu na spodku wody, wypił, ale zaraz potem uciekł na rosnące obok drzewo. Następnego dnia znów leżał na tarasie, na dźwięk otwieranych drzwi zwiał na gałąź, patrzył tylko, jak stawiam kolejny spodek z piciem. Ponieważ raz w tygodniu kupowałam karmę dla psa, poprosiłam o trochę kociego żarcia i wieczorem postawiłam miseczkę na tarasie - rano była pusta. I tak całe lato - dziki kot po przejściach, zwiewający na najmniejszy szelest, jadł i pił, kiedy nikogo nie było w pobliżu, a my mogliśmy mu się przypatrywać z daleka. Pewnego dnia pojawił się na dolnym tarasie - sukces! - ale na wszelkie próby zbliżenia się do niego reagował paniką. Grzecznie zjadał, po czym nawiązywał znajomość z bardzo daleka. Nie było mowy o tym, żeby wszedł do domu albo dał się pogłaskać. Przyszła jesień, potem zima, a kot przychodził codziennie jak do stołówki pracowniczej z abonamentem. Przyznam, że zaczęłam mu kupować lepszą karmę, czasami saszetki z mięsem, trochę witamin i smakołyków, dorobił się też sporej kolekcji kolorowych miseczek, ale posłanie przeznaczone dla niego cały czas stało puste. Pies reagował na niego zdziwieniem, bo kot przyjął najlepszą z możliwych taktyk, na jego widok po prostu zamierał i Ajax głupiał - kot, a nie ucieka...Zimą zasypało taras solidnie, a o wizytach kota świadczyły tylko ślady na śniegu. Nie wiedząc, gdzie nocuje, zostawialiśmy uchylone okna w szopie i piwnicy, zanieśliśmy tam jakieś stare koce i ręczniki. Przyszły mrozy. Któregoś dnia kot pojawił się jak zwykle na śniadanie, otworzyłam tarasowe drzwi, by wsypać karmę   i stał się cud - kot wszedł do domu, na nogach ugiętych ze strachu i z brzuchem przy ziemi. Został na całą zimę. Okazało się, że potrafi korzystać z kuwety, śpi na kanapie albo na fotelu (początkowo uciekał, gdy ktoś wchodził, teraz nawet nie podnosi głowy), przytył i ogólnie ma się dobrze. Nadal nie pozwalał się jednak do siebie zbliżyć, a z wiosną ruszył w teren, wracając jednak codziennie na jedzenie. Nigdy nie zapomnę momentu, kiedy przyszedł do mnie sam i zaczął się ocierać o moją nogę, a potem dał się delikatnie pogłaskać.
Stan obecny: rozpuszczony jak dziadowski bicz:), domownik z tendencją do ciągłego znikania, gdy jest ciepło; nie ma imienia - mówimy na niego Kot albo Mruczuś Pospolity.
Pozdrawiam ciepło

17 sierpnia 2011

15 sierpnia 2011

sezon na śliwki

genialne ciasto ze śliwkami, które jest jedną wielką kruszonką
 odkąd odkryłam bloga Doroty tu klik, jestem jego stałym gościem. Świetne, sprawdzone przepisy, wypieki, które zawsze się udają. To ciasto nie jest wyjątkiem - banalnie proste w przygotowaniu, szybkie - jedyny minus jest taki, ze z pokrojeniem trzeba czekać do wystygnięcia, chociaż moi domownicy jedzą czasem ciepłe, wyżerając łyżką :). Smak krajanki nieziemski, maślano - śliwkowy, idealny dla wielbicieli megakruszonki.

Składniki: 200 g mąki, 175 g płatków owsianych zwykłych, 175 g masła, 110 g brązowego cukru (daję Demerarę, a jak nie mam, to biały), 3 łyżki pestek dyni, 3 łyzki pestek słonecznika, 3 łyżki sezamu (tu czasem sypnie mi się więcej), 2 łyżki płynnego miodu (dawałam scukrzony i nic), śliwki (najlepsze węgierki)

Z mąki, płatków i miękkiego masła zrobić kruszonkę, rozgnieść w palcach. Dodać resztę składników, wymieszać, wyłożyć 2/3 na małą formę (20*20) wyłożoną papierem do pieczenia, na to położyć wypestkowane i pokrojone na kawałki śliwki, posypać resztą kruszonki. Gdy kruszonka jest za mokra, dodać odrobinę mąki (ja obsypuję dłonie i to wystarcza). Piec 50 - 55 minut w temperaturze 160 stopni - wstawiać do nagrzanego piekarnika.
Wystudzone resztki trzymam w lodówce, ale rzadko zachodzi taka potrzeba...

12 sierpnia 2011

konfitury z wiśni

domowe muszą być, jak w "Wojnie domowej", kilo na kilo, to jest kilogram cukru na kilogram wydrylowanych i odsączonych wiśni. Niezwykły zapach i smak rekompensują konieczność mycia siebie i kuchni po drylowaniu owoców (ja używam zwykłej agrafki, drylownice nie wytrzymują zbyt długo); naprawdę polecam - smażenie konfitur to zajęcie odstresowujące, a przy tym pożyteczne, bo w zimie będzie jak znalazł, a i zachwyty zapewnione...Niezawodny przepis, mało czasochłonny (pomijając usuwanie pestek).

Składniki: kilogram cukru, kilogram wiśni, 1/4 szklanki wrzątku, łyżeczka soku z cytryny (można pominąć, ja dodaję dla smaku). 

Wsypujemy do płaskiego, sporego garnka cukier, zalewamy wrzącą wodą - nie dodawać więcej niż w przepisie, ewentualnie można podlać sokiem wyciekającym z wiśni i pestek - i wstawiamy na malutki ogień, gotujemy syrop; gdy cukier się rozpuści, wsypujemy wiśnie i gotujemy bez przykrycia 20 - 30 min. od zagotowania, zbierając (ja to robię cedzakową łyżką) pianę z owoców. Po tym czasie wyłączamy, studzimy, nie przykrywając w tym czasie garnka. Gotowanie powtarzamy następnego dnia (20 - 30 min) i następnego...Po trzech dniach wiśnie powinny być szkliste, dodajemy sok z cytryny, zagotowujemy i pakujemy do wyparzonych słoików, wlewając na wierzch 1/2 łyżeczki spirytusu (o ile mamy w domu). Ja nie mam, więc gorące słoiki odwracam do góry dnem i zostawiam do wystygnięcia. Wieczka powinny być wklęsłe...mój niezawodny przepis od Macieja Kuronia, uwielbiałam jego sposób gotowania i mówienia o jedzeniu. Do dzisiaj wiele potraw na święta i na co dzień gotuję według jego receptur. Pozdrawiam ciepło:)

11 sierpnia 2011

moja łazienka

od północnej strony, małe WC dla gości. Zrobiona własnym sumptem w ubiegłym roku przez mojego męża. Dekoracje okienne własne: osłonka i kwiat z Ikei, skrzynka postarzona pastelową orchideą, koronka i perły z zasobów odziedziczonych. Niedokończona z braku czasu:(, ale lubię ją.

pachnące różyczki z materiału (przecena) - Jysk
 a taką łazienkę chciałabym mieć :) obrazek wzięty stąd
na koniec moje puzderko do przechowywania kolczyków - ulubione, stoi w sypialni
pozdrawiam ciepło:)
kto ukradł lato?


10 sierpnia 2011

leczo

 łatwe i smaczne



zdjęcie gara może niezbyt zachęcające, ale leczo naprawdę dobre, mój wypróbowany przepis.
Pomidory na moim rynku (polne) po 1 zł, papryka niewiele droższa, jak tu nie zrobić?
Polecam:


50 dkg zielonej papryki, 30 dkg czerwonej lub żółtej, 60 dkg pomidorów, 50 dkg cebuli, łyżka koncentratu pomidorowego, 40 dkg kiełbasy cienkiej, olej, 2 łyżeczki słodkiej papryki, 1/2 łyżeczki papryki ostrej, sól, cukier
Na oleju zeszklić pokrojoną w półplasterki cebulę, przykryć, dusić. Dodać pokrojoną w słupki paprykę, słodką paprykę, podlać niewielką ilością wody, dusić. Dodać obrane ze skórki i pokrojone na ósemki pomidory, koncentrat, sól, dusić. Podsmażyć kiełbasę, dodać do leczo. Doprawić solą, cukrem i ostrą papryką. Można zamrażać, pasteryzować - do sparzonych słoików nałożyć leczo 3 cm od krawędzi, wstawić słoiki do piekarnika, włączyć 110 stopni, pasteryzować 50 min, odwrócić dnem do wystygnięcia.Dzisiaj dodałam pastę przywiezioną ze Słowacji, solona pepperoni, będzie ostrzej. Podaję z ryżem albo bagietką. Smacznego :)


8 sierpnia 2011

dwie książki, dwie wybitne osobowości

a książki nudne, niestety :(


Uwielbiam biografie, a te wydawały się idealne na wakacje z deszczem: dwie wspaniałe postacie, bogate, barwne życie, dwa życiorysy niezwykłe. Niewiele z tego zostało w książkach pana Dariusza Michalskiego, który swym monotonnym, poprawnym i mdłym sposobem opowiadania spłaszczył dwa kapitalne życiorysy. Na pewno ważne są nazwiska, daty, miejsca, dokładność w opisie dokonań, ale bez polotu to wszystko, jak papka przeżuta. Broni się bardziej biografia Aliny Janowskiej, której żywiołową osobowość autor częściej dopuszcza do głosu - i wtedy książka jest ciekawa, skrzy się humorem i daje pojęcie o tym, czym ta książka mogłaby być, gdyby nie bezpłciowa osobowość autora. Pisząc skrupulatnie o wszystkim, tak naprawdę zatraca to, co stanowi o niezwykłości bohaterów. Gdyby ktoś nie wiedział, że czyta o Wojciechu Młynarskim, myślałby zapewne, że chodzi o jakiegoś tekściarza pisującego od 8 do 16, a potem już tylko kapcie. Pojawiają się w tle inne, ciekawe osobowości (Jerzy Wasowski, Wojciech Zabłocki), ale i one równają do średniej w narracji pana Michalskiego. Pamiętam go jeszcze z czasów, gdy występował w telewizji - i nigdy nie mogłam zrozumieć, jak taki człowiek bez iskry może mówić o muzyce. Miałam wrażenie, że starannie, z namaszczeniem wymawiane słowa padają z ust człowieka gładkiego i akuratnego - i nic poza tym. Szkoda, że po odejściu z telewizji pan Michalski odnalazł swoje życiowe powołanie w pisaniu książek; wszak jeszcze kilka żyjących osobistości pozostało.