Jak Wam mijają święta?
Ja jestem narobiona po pachy...nie dla mnie już maratońskie przygotowania, jedenastogodzinne wizyty świąteczne, kurzgalopek, bo trzeba zdążyć ze wszystkim. Dopiero dzisiaj dociera do mnie cokolwiek i wiem, jak się nazywam, mogę odpocząć, poczytać, powyszywać, poprzeglądać blogi. Co roku obiecuję sobie, że ostatni raz daję się tak wmanewrować i co roku powtarza się ten sam schemat. Dla mnie święta to czas frustracji i harówki niewolniczej, bo trzeba...bo wypada...bo z rodziną...marzę o tym, by w następnym roku wyjechać i miec to wszystko w głębokim poważaniu, no, ale będzie obraza boska, bo jak tak? A tak!! Moja rodzina nie jest z tych najgorszych, ale dostaję gęsiej skórki, gdy rozpoczynają się świąteczne posiadówki, które trwają wiele, wiele, wiele...godzin, a ja najnormalniej w świecie jestem zmęczona. Sprzatanie - gigant, megazakupy, śniadanio-obiadokolacja, po których normalny człowiek umiera w bólach i nawet miętka nie pomaga. Nie żałuję nikomu, ale leczenie tych, którzy się przejedli, nie powinno wchodzić w skład obowiązków gospodyni. Dobrze, że nie trzeba było ganiać za prezentami, bo chyba dostałabym kociokwiku. Należę do osób raczej zorganizowanych, w pracy się nie lenię, więc gdzie problem?
Z tych miłych rzeczy - możliwość pobawienia się z wnuczką :)
Mam nadzieję, że jesteście w lepszych nastrojach :))
pozdrawiam ciepło