26 września 2013

Tarras cz II

Nie bacząc na łamiące mnie korzonko-rwanie, przystąpiliśmy z M. do kończenia tarasu porą jesienną. Lejące się z nieba strugi deszczu na przemian z porywistym wiatrem oddawały w pełni mój stan ducha.
Po awanturze z panami fachowcami zostaliśmy na placu budowy sami - co było do przewidzenia. Mój spokojny na ogół M. nigdy nie powiedział złego słowa żadnemu partaczowi, który coś robił w domu, z jednym ponoć nawet ucztował dwa dni, prosząc go jedynie o to, by już niczego nie dotykał ( nie wiem, nie było mnie), by potem samemu pokornie ponaprawiać to, co było spartolone.
Ja mam inny charakter - okazuję fachowcowi pełne zaufanie, ale wymagam, by było zrobione jak należy. Gdy okazuje się, że wizje dokładności i rzetelności z fachowcami mamy różne, uprzejmie proszę o dopracowanie szczegółów i usunięcie usterek.. Bywają jednak sytuacje, gdy pan stwierdza, że, owszem, sknocił robotę, ale już niczego nie się zrobić.
Wtedy okazuję się podła i wredna: praca nieskończona - nieodebrana - pieniędzy nie ma :(

Mój M. zazwyczaj ucieka wtedy z domu.

Po nieziemskiej awanturze, groźbach karalnych, na niebie było aż ciemno od latającego w powietrzu mięsa ("rzucać mięsem") - przystąpiliśmy sami do prac budowlanych.

Na dzień dzisiejszy tarras prezentuje się tak:





Robiłam zdjęcia po deszczu, fug nie ma, gres brudny...ale jest - 38 m2 na kolanach ułożone.

Sama układałam dywanik :))

ciąg dalszy nastąpi...

a było tak:



Pozdrawiam ciepło

22 września 2013

Fiolety czyli kocyk nr 2 i kobea

Odkąd przestałam malować włosy i całkowicie ścięłam farbę, w mojej garderobie zaczęły dominować kolory dotąd prawie nieobecne - fiolety, wrzosy, seledynowe zielenie, biel, szarość. Wyrzuciłam czerń - szron na głowie wystarczy... 
Coraz bardziej podobają mi się pastele, wrzosowe rozbielone, gołębie, delikatne niebieskości, róże i pudry. W takich też kolorach robię kolejny kocyk, tym razem akrylowy - dla Martyny, która w swoim pokoiku ma ściany szaro - białe.












Moim ogrodowym odkryciem tego roku jest kobea, naprawdę niezwykła roślina - jednoroczna, ale niesłychanie "rozwojowa". Nieopatrznie posadziłam ją niedaleko winorośli - najpierw wspięła się na kratki, potem na winogrona, a teraz dekoruje balustradę tarasu - dobre 6-7 metrów.

Niemalże z dnia na dzień można obserwować, jak się wspina i rozrasta, wąsy, którymi się przytrzymuje podłoża, wiją się i kręcą wszędzie, wystarczy, że gdzieś się zahaczą.

Ostatnio pojawiły się kwiaty:




W przyszłym roku na pewno ją posadzę na tarasie pod drabiną - niech sobie oplata :)

Pozdrawiam ciepło

17 września 2013

Coś w rodzaju DIY

Jesień przyszła...
Od trzech dni leje jak z cebra, zimno i wilgotno...
Wieczorem włączam gazowy piec i nie mogę oprzeć się refleksji, jak szybko zaczął się w naszym domu sezon grzewczy :( mimo że zarzekaliśmy się latem, że w tym roku co najwyżej w październiku... 
Koc, herbata, fotel, krople deszczu, kot pachnący mokrym psem, zespół korzenno - kulszowy, który nie chce sobie pójść od półtora miesiąca...

Suszę hortensje i układam w szerokich koszach.

Pomyślałam sobie, że podzielę się z Wami swoim sposobem na wkładanie suszonych i żywych kwiatów do szerokich naczyń, koszyków, waz, dużych wazonów tak, aby równomiernie pokrywały powierzchnię naczynia  i pięknie wyglądały. Pewnie większość zna ten myk, ale jeśli nie, polecam...
Cała tajemnica to pokratkowanie naczynia przezroczystą taśmą klejącą i wkładanie łodyg w powstałe w ten sposób otworki. Należy zadbać o odpowiednio długą łodygę - powinna (np w przypadku hortensji) sięgać do dna, by można było nią zahaczyć o spód naczynia. 




Mieszam ubiegłoroczne suche z tegorocznymi


Z Qrkowym pięknym, chociaż mylącym szyldzikiem - w trakcie układania


Tak układam też kwiaty w wazach

Z nadzieją na powrót babiego lata pozdrawiam ciepło

10 września 2013

Szydełkowe szaleństwo Almayera

W poprzednim poście wspominałam o projekcie, który snuje mi się po głowie od pewnego czasu, a porwanie się na rzeczony świadczy niechybnie o tym, że postradałam rozum :). Otóż, rozzuchwalona  dziełem kocykowym, postanowiłam rzucić się na głęboką szydełkową wodę. Jakiś czas temu w "Wenie" zobaczyłam narzutę cudną, ale gdzież mi tam było do dziergana słupków, półsłupków i innych takich...Gdy zawiozłam kocyk, postanowiłam wziąć narzutowego byka za rogi - kupiłam kordonek kremowy i jazda na koń, łupy w juki...
Wieczór na debiut wybrałam sobie bardzo ciekawy, bo odbywał się mecz naszych Orłów z Czarnogórą. Zaopatrzona w szydełko, cieniutką niteczkę kordonka, silne okulary - zasiadłam ze schematem w fotelu, by zacząć wiekopomne dzieło. Krzyki dzikie każdy wznosił z innego powodu - panowie wpatrzeni w telewizor komentowali plątaninę rąk i nóg naszych dzielnych piłkarzy, ja natomiast wydawałam dźwięki świadczące o tym, że idzie mi niespecjalnie i wyrażałam się na K i P ("Kurczę pieczone"). 
Ale zaczęłam :)





A oto cel tych działań:







Biorąc pod uwagę, ile czasu zajęło mi wyszydełkowanie pierwszego kwadratu, powinnam skończyć całość podczas meczu finałowego przyszłorocznych mistrzostw świata w Brazylii. Dodam, że łóżko w naszej sypialni ma 200*220.

A pierwszy kwadrat - super, nawet wzór widać :) Może pójdę jak burza?

Pozdrawiam ciepło

8 września 2013

Szydełkowy kocyk

już pojechał do swojej właścicielki, wiem, że otula się nim w czasie wrześniowych spacerów. Pochwalę się nieskromnie, że sporo osób zaczepia dziewczyny na ulicy pytając, gdzie kupiły taki pastelowy, dziewczęcy kocyk. Marysia nic nie mówi, bo ma dopiero cztery tygodnie, ale jej mama wyjaśnia, że babcia zrobiła. Puchnę z dumy :)))

Oto kocyk w całej okazałości przed wyjazdem:










Kocyk wykończyłam dwoma rzędami białego i jednym rzędem różowego

A snuje mi się taki projekt... że chyba zwariowałam

5 września 2013

No niestety

znów musiałam upiec ciasto. Na pewno po zakończeniu remontu tarasu upodlę się alkoholowo ze szczęścia, że już koniec, bo idzie słotna jesień, a prace w polu. Panowie z mojej ulubionej ekipy remontowej przerwali robotę, bo dochodzi beton i ja to rozumiem, ale tymczasem odkopali po sąsiedzku fundamenty domu do izolacji i ocieplenia, deszcze przyszły, człowieka zalało dokumentnie i śni mu się po nocach składająca się jak domek z kart jego własna posiadłość. Przychodzi do mnie podpytywać, kiedy pojawią się panowie robotnicy, bo jego nie raczyli poinformować. Ze mną są w dobrej komitywie, bo pasę ich domowym ciastem i robię litry mocnej kawy, aż im się ręce później trzęsą :)
Jutro wylewają izolator, preparat stosowany do uszczelniania basenów - dobrze, że przeczytałam instrukcję i wiem, że między położeniem jednej i drugiej warstwy musi upłynąć co najmniej doba, bo panowie w obawie przed lamentującym sąsiadem postanowili wylać obie warstwy hurtem, trochę się więc zdziwią, w niedzielę też jesteśmy w domu, proszę bardzo.
Gres kupiony okazyjnie, końcówka serii, na wyprzedaży w LM, wzięłam ostatnie 40m2, a co, i dywanik z bordiurą w karo z narożnikami zażyczyłam sobie. Normalnie rozpusta i żądania mam coraz wymyślniejsze, np proszę panów, by pozamiatali po sobie, a worki po mieszance betonowej proszę do kartonów i za bramę, bo śmieciarka przyjeżdża. I słuchają, tylko mamroczą pod nosem, że mam kwalifikacje na poganiacza niewolników.

Dowód rzeczowy, jak zwykle z bloga Moje wypieki tu klik







Łatwa w przygotowaniu i pyszna tarta o jesiennym posmaku :)
Pozdrawiam ciepło