24 października 2011

zaklinanie jesieni

ususzyłam hortensje...
kupiłam dwie dynie...
upiekłam szarlotkę...
byleby tylko jesień trwała jak najdłużej, a zima nie przyszła aż do grudnia...

22 października 2011

trzy razy Kalina

Ostatnie wieczory spędziłam na lekturze biografii Kaliny Jędrusik. Nie przeszkadzało mi, że mam w domu już dwie książki jej poświęcone, byłam ciekawa, jak z przedstawieniem polskiej MM poradzi sobie  - znów - pan Dariusz Michalski, o którym wyrażałam się jakiś czas temu niezbyt pochlebnie. Tym razem napisał książkę, którą da się czytać, a osoba autora w tym nie przeszkadza.. Po lekturze nie mogłam nie przypomnieć sobie ponownie tamtych, wcześniej przeczytanych, pamiętałam bowiem ich klimat -  zupełnie różne opinie, punkty widzenia i emocje.

"Kalina Jędrusik" to książka rzetelna i ciekawa, takie miałam pierwsze wrażenie. Autor zebrał mnóstwo materiału, przeprowadził wiele rozmów z ludźmi, którzy dobrze znali aktorkę prywatnie i zawodowo; rodzina, znajomi, koledzy z teatru, telewizji, kabaretu, przyjaciele  na różnych etapach życia...kochankowie (niektórzy wspominali chętnie i  mało dyskretnie); często pojawiają się słowa samej Kaliny dotyczące jej pracy, małżeństwa, podejścia do zawodu; wiele mówiła o sobie, swym związku ze Stanisławem Dygatem...wiele gorzkich słów padło pod adresem ówczesnych władz, które zabroniły jej występów (rzekomo za krzyżyk na bujnym dekolcie). Czasem trudno się było oderwać od lektury, bo autor, by książka była wiarygodna, zastosował ciekawy zabieg - konfrontował z sobą relacje dwóch, czasem kilku osób, wypowiadających się na określony temat, rozprawiając się w ten sposób z krążącymi na temat Kaliny legendami. Na pewno ciężko pracowała...na pewno umarła przedwcześnie...na pewno na swój sposób kochała męża, mimo że tworzyli tzw. związek otwarty...na pewno była dla wielu osób denerwująca...dla jednych była wybitną aktorką, dla innych szepcącą i wzdychającą manierycznie mierną prowokatorką. W swoich oczach na pewno była kimś...protestowała przeciwko szufladkowaniu siebie, ale jednocześnie robiła wiele, by te utarte poglądy na swój temat potwierdzić...Wzruszyłam się niejeden raz; jest w książce opisana scena, w której Kalina Jędrusik stoi przy grobie swego męża i słyszy komentarz dwóch kobiet: "Podobno Dygat był mężem tej wariatki Jędrusik..." Wtedy odwróciła się i powiedziała:"Tak, ale tej wariatki nie zamieniłby na żadną inną".
Zupełnie inny charakter ma książka Magdy Dygat "Rozstania". To szalenie osobiste wyznanie najczystszej nienawiści, skrzętnie skrywanej pod maską pozornie obojętnych słów. Można sobie jedynie wyobrazić, jak strasznym szokiem dla szesnastoletniej dziewczyny był romans ojca, rozwód rodziców i szybkie ponowne śluby obojga. O ile zamążpójściu matki Magda Dygat poświęca niewiele miejsca, o tyle drugie małżeństwo ojca - z Kaliną Jędrusik - jest właściwie tematem tej książki. Kalina występuje tu zawsze jako "druga żona mojego ojca", kobieta na wskroś zepsuta i perfidna, wyrachowana, obłudna i fałszywa, do tego beztalencie. To ją autorka obarcza odpowiedzialnością za przedwczesną śmierć ojca; kiedy Dygat umierał na zawał, Kalina przebywała poza domem z najnowszym kochankiem. Nie ma właściwie w całej tej spowiedzi ani jednego ciepłego, życzliwego słowa na temat kobiety, która była macochą autorki przez 24 lata...a przecież listy przytoczone w pierwszej książce ukazują ich relacje jako co najmniej poprawne. Trauma z dzieciństwa, słowa skierowane do nieżyjącego od lat ojca wzruszają bardzo, ale na ile portret tego znanego małżeństwa (Dygatów) jest prawdziwy, trudno powiedzieć. W recenzjach, które ukazały się po wydaniu "Rozstań", można było przeczytać, że to swoista terapia, rozliczenie się z przeszłością zranionej i odtrąconej przez ojca z powodu innej kobiety córki. Smutna książka, ale uczucia najprawdziwsze.
Książka Piotra Gacka przypomina za to tort; pierwszy kawałek jest smaczny i je się go z przyjemnością; gorzej z następnymi...Gdy czyta się kolejne peany na cześć Kaliny Jędrusik, można doznać uczucia całkowitego przesłodzenia. W relacji wyraźnie zafascynowanego aktorką młodego autora Kalina to anioł w ludzkiej, jakże pięknej skórze: utalentowana, wyjątkowa osobowość, pochylająca się nad każdym potrzebującym, wspaniała kucharka, wybitna artystka...Świat nie poznał się na niej...a przecież to perła...Trudno powiedzieć, ile prawdy, ile kurtuazji jest we wspomnieniach ludzi, którzy ją znali, ale dzisiejsza młodzież powiedziałaby krótko: "Słodzisz". Dlatego czyta się tę książkę z takim uczuciem, jakby wbijało się kolejne ciastko z kremem u cioci na imieninach.
Idealne książki na jesienne wieczory...
Pozdrawiam ciepło


9 października 2011

lekarstwo na niepogodę

Zimno i pada deszcz, nie lubię, kiedy sprawdzają się takie prognozy pogody. Co innego, kiedy zapowiadają ciepło i...jest ciepło. Zdecydowanie jestem stworzeniem słońco - i światłolubnym. Sezon grzewczy ogłaszam za otwarty, piec dziś pracuje cały dzień. Humor poprawia sterta rogalików z makiem, upieczonych dzisiaj oczywiście z bloga Dorotus tu klik, z tym, że zamiast lukru daję zwykły cukier puder. Za to rogaliki są niezwykłe, zachwycają się nimi wszyscy nasi znajomi i cała rodzina.
Utarło się, że kiedy jedziemy zaproszeni na jakąś imprezę, zawsze piekę wzmiankowane...czekają już na nie z utęsknieniem, żadne frykasy nie są w stanie wytrzymać konkurencji.
 Rogaliki nie są skomplikowane w przygotowaniu, trzeba tylko właściwie zaplanować pracę, ciasto robię poprzedniego dnia i wkładam na całą noc do lodówki, sparzam też mak. Rano dziecko płci męskiej, lat 21, a więc krzepkie, mieli mak i wyrzucam wszystkich z kuchni. Okrągłe placki wykrawam dnem od tortownicy.
Smak - poezja, z kawą, czekoladą, czymś mocniejszym...
Pozdrawiam ciepło, częstujcie się...



6 października 2011

kolory jesieni czyli za co ją kocham...

Od jutra ma padać...kocham jesień, i tę słoneczną z babim latem, i tę ponurą, deszczową, gdy "o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny". Gdy ciepło, pracuję w ogrodzie, chociaż wracam późno z pracy, a mrok zapada szybko; gdy pada, robię pyszną kawę albo herbatę, szykuję coś słodkiego i siadam w fotelu pod pledem i z książką. Ponieważ dach już po remoncie :), mogę się nie martwić nadchodzącymi słotami. 
początek jesieni w ogrodzie
moje ulubione marcinki, w tle Diabolo
jeszcze raz zakwitł clematis
winobluszcz przebarwia się jesiennie
hortensje z różowych stają się bordowo - brązowe
lubię szelest jesiennych liści pod stopami
na zakończenie: dla wszystkich gości na blogu - róża z mojego ogrodu. Pozdrawiam ciepło, słoneczno - jesiennie.



3 października 2011

Jesienne różności

Tak pięknego września nie pamiętam od lat. Korzystam z pięknej pogody, ale nie zaklinam jesieni, lubię jej kolory i nawet ten szary nie jest zły. Zerwałam w ogrodzie ostatki lawendy i powiesiłam na świeczniku w sypialni, by przypominać sobie, że lato już niedługo.
Kupione na bazarze piękne czerwone kuleczki (nawet nie wiem, jak się nazywają).
Obok świeczniki z hurtowni papierniczej (stały obok jednorazowych chusteczek, kosztowały grosze); czasem kupuję rzeczy w bardzo dziwnych miejscach ("jeżeli w puszce po kawie jest cukier, to kawa będzie w pojemniku z napisem mąka")
Przeczytałam ostatnio na jakimś blogu, że wrzosy oznaczają smutek i zasmuciłam się, bo bardzo je lubię. Ostatnio poprosiłam M, który jechał do Castoramy, by kupił mi coś miłego (nie gwoździe i nie wkręty). Przywiózł osłonkę na wrzos i konewkę z tej samej serii. Wiem, że oklepany wzór, ale bardzo go lubię, mam sporo takich rzeczy do kuchni: butelkę na mleko, słodkie kubki, maselniczkę, cukiernicę...
Prosić M o cokolwiek jest dość ryzykowne; kiedyś, gdy jechał na giełdę roślin, poprosiłam o coś "zielonego" z nadzieją, że dostanę krzak róży, oleander, o którym od dawna marzyłam, może białą hortensję - dostałam dwa krzaki pomidorów malinowych, M osobiście ich doglądał, podlewał, przewiązywał, po czym skonsumował jedyne dwa maleńkie pomidorki z miną Robinsona Cruzoe.
Piękny...
Takie było niebo dzisiaj, idzie zmiana pogody...
Ściskam kciuki za Sylwię, która w sobotę rzuca palenie...Uda się!
Pozdrawiam ciepło wszystkich podczytywaczy.




1 października 2011

lustro

Mam hopla na punkcie luster i wcale nie dlatego, że jestem urody przecudnej i muszę się przeglądać nieustannie...Najbardziej w lustrze podoba mi się rama i to, co można z nią zrobić. Na allegro bywają takie okazje, że grzechem byłoby nie kupić. Jakiś czas temu za grosze nabyłam lustro z przeznaczeniem do sypialni, nad komodę. Przyjechał rump, czarny, mroczny i ponury... Pomalowałam, przetarłam, pozłociłam porporiną. Efekt:
Komoda również z tzw. odzysku, kupiona wiadomo gdzie, miły pan przywiózł mi ją do domu, wypakował, wstawił. Blat wyszlifowany i pociągnięty bejcą, powoskowany, a szuflady, wiadomo, pastelowa orchidea. Jest pakowna, trzymam w niej wszystko, dokumenty, rachunki, koronki, materiały do szycia...
Ostatnio namiętnie przekopuję się przez własne piwnice. Oprócz ton śmieci odnajduję prawdziwe skarby, m. in. stary manekin, sfatygowany, ale przez to piękny. Obszyję go nowym materiałem, a na razie robi za wieszak na biżuterię.
W planie mam lustro do przedpokoju...
Pozdrawiam ciepło