28 lutego 2011

psie cierpienie...

Pisałam niedawno o chorobie mojego psa. Okazała się poważniejsza niż sądziłam - mimo kolejnych kroplówek widać było się, że z dawnego psiego dynamitu nie zastało wiele, a zwierzę blednie i słabnie w oczach. Przytomności umysłu młodziutkiej lekarki weterynarii zawdzięczam jego życie - nakłuła mu brzuch po wcześniejszym USG, a tam krew...Szef kliniki ściągany na cito, błyskawiczna operacja...okazało się, że pękł guz na nerce, usunięto ją natychmiast. Dziś przywiozłam Ajaxa do domu, słabiutki jak szczenię, ale dzielnie znosi ból i pooperacyjną ranę. Najważniejsze będą dwie następne doby; codziennie wizyta w klinice, kroplówki i kontrola. Wspaniali, pełni poświęcenia i miłości weterynarze...ta młoda dziewczyna siedziała przy nim całą noc, szef dzwonił co kilka godzin i sprawdzał stan psa...mimo że wczoraj była niedziela...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za komentarz. Zapraszam ponownie :)